Nazywam się Beata Chomątowska, jestem współautorką scenariusza wystawy "Tu Muranów", Która otwiera się w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Jest to wystawa niezwykła, jedyna w swoim rodzaju, tak jak miejsce, którego dotyczy. Tutaj widzimy za oknem drugi pomnik getta, dłuta Nathana Rapaporta, który stoi przy placu. Widzimy go z Muzeum. I on też jest częścią wystawy. Wystawa jest skonstruowana w ten sposób, że idąc przez jej przestrzeń, wychodzimy na okno z pomnikiem. Muranów jest o tyle niezwykłą również przestrzenią, że zachowało się w nim bardzo niewiele materialnych śladów przeszłości. One tkwią głównie pod ziemią. Muranów mówi. Bardzo często mówi podczas różnych prac konstrukcyjnych, prac remontowych. Wówczas ta ziemia muranowska się otwiera i poprzez przedmioty, które w niej się znajdują, zaczyna opowiadać historię o przeszłości. I ten element na wystawie również jest bardzo mocno obecny. Jeśli chodzi o połączenie tego otoczenia z wnętrzem, to również w drugiej połowie lipca osoby zwiedzający wystawę będą mogły zobaczyć instalację Artura Żmijewskiego i Zofii Waślickiej-Żmijewskiej, która będzie ulokowana na zewnątrz muzeum. Tak że to jest jedyna wystawa czasowa, którą będzie można oglądać oglądać i której będzie można doświadczać nie tylko w środku, ale również na zewnątrz budynku muzeum, gdzie tak jak powiedziałam budynek muzeum jest jej integralną częścią. To najweselsze miejsce w Warszawie. Tak o Muranowie napisała hiszpańska dziennikarka Carmen Laforet, która odwiedziła polską stolicę w latach 50. XX wieku. To stwierdzenie może szokować, bo Muranów jest jednocześnie najzwyklejszym cmentarzem. Cmentarzem żydowskim, na którym oczywiście mieszkają też ludzie, bo po 1945 roku teren dawnej Dzielnicy Północnej został znów zabudowany. Ale łatwo to zrozumieć, kiedy uświadomimy sobie, że wtedy, w drugiej połowie lat 50. bardzo bujnie wyrosły już wszystkie drzewa i krzewy, które tutaj sadzone od 1949 roku. Zieleń była dla Bogdana Lacherta, autora projektu Muranowa Południowego, bardzo istotną kwestią. W jego zespole, w którym działało kilkunastu współpracowników, była też osoba odpowiedzialna za wybór roślin, roślinności która będzie tutaj rosła, która może bujnie się rozkrzewić na trudnym, gruzowym podłożu. Zaczynam tę opowieść celowo. Od Powojnia, ponieważ jestem autorką tej części powojennej scenariusza, ale również dlatego, że wystawa sformułowana jest w taki sposób, że wchodzimy w nią, tak jak teraz kiedy wchodzimy do muzeum. Zaczynamy od momentu współczesnego i cofamy się w głąb historii Muranowa. Teraz Muranów też jest bardzo zielonym osiedlem, zieloną dzielnicą Warszawy. Ale kiedy cofniemy się w czasie, uświadamiamy sobie, że mamy tutaj też od samego początku właściwie, mimo że kojarzymy Muranów z tą taką gruzową pustynią, bezpośrednio po wojnie, na której dopiero później zaczęły wyrastać osiedle mieszkaniowe, że Muranów wpisuje się w taki mit Genesis. Można powiedzieć. Jak go nazwaliśmy od samego początku. Tutaj, kiedyś, zanim jeszcze w ogóle rozpoczęło się osadnictwo na tych terenach, było mnóstwo ogrodów, w ramach jurydyk, które tutaj funkcjonowały. Były też liczne zbiorniki wodne, stawy, rzeczki. Stąd też różne nazwy ulic, jak np. Nalewki. Było dużo drzew, było dużo roślinności, były ogrody. Był też pałac Murano, który dał nazwę całemu Muranowowi. Też taki pałac, czy właściwie taki dwór miejski, postawiony przez Józefa Belottiego, architekta królów polskich, który pochodził z wyspy Murano niedaleko Wenecji - i tutaj mamy genezę nazwy Muranowa. Ta okolica bardzo mu przypominała wówczas rodzinne strony. To był XVII wiek. I dlatego właśnie wystawił sobie tutaj swoją rezydencję, która, też możemy sobie to wyobrazić idealna taka przestrzeń, otoczona zielenią, w cichej okolicy, sielanka niemalże. Jeśli mówimy o roślinności, którą tutaj możecie zobaczyć z moimi plecami, bardzo dużo różnych odmian drzew, krzewów można znaleźć w Ogrodzie Krasińskich. Ale jest jedno niezwykłe, choć bardzo pospolite drzewo, którego historia opowiedziana też przez nas na wystawie, idealnie scala tę przeszłość z teraźniejszością. Chodzi o muranowską mirabelkę. I tu znów zaczynamy od "Teraz". Teraz mirabelka rośnie rzeczywiście na zewnątrz Muranowa. Wychodząc z muzeum, można ją zobaczyć pod adresem Andersa 13, przy takim skweru. Ta mirabelka jest nowa, została zasadzona ponownie, dwa lata temu, kiedy to po wycięciu przez dewelopera, drzewka które tutaj rosło wcześniej przy dawnych historycznych Nalewkach, mieszkańcy Muranowa, ci współcześni mieszkańcy Muranowa, zorganizowali się i właśnie doprowadzili do tego, że mirabelka tutaj wróciła. Dlaczego? To drzewo było dla nich bardzo ważne. Drzewa na Muranowie, oprócz tego, że dodają mu uroku, pełnią też funkcję drzew pamięci. To właśnie przyroda przy tak nielicznej ilości śladów materialnych, które tu pozostały, sięgają swoimi korzeniami w głąb, zaświadcza o ciągłości tego miejsca. I jednocześnie dotyka tej przeszłości Muranowa, która tkwi pod chodnikami, pod brukami, pod jezdnią. I jednocześnie drzewa, zwłaszcza takie owocowe, właśnie mirabelki, jest świetnym przykładem, też łączą współczesnych mieszkańców Muranowa z ich żydowskimi poprzednikami i jeszcze ludźmi, którzy tutaj mieszkali nawet w XVII czy XVIII wieku. Raz, że dlatego, że drzewa pamiętają, podobno, o czym pisał Peter Wohlleben, ale też dlatego, że to jest drzewo bardzo użyteczne. Żydowscy mieszkańcy Muranowa wykorzystywali owoce mirabelki. To samo robili ci, którzy mieszkali tutaj później i miejmy nadzieję, że jedli je, wykorzystywali do kompotów, do przetworów. I miejmy nadzieję, że i ta mirabelka, która tutaj powróciła i przetrwała już dwie wiosny, i rośnie, też będzie służyć jeszcze kolejnym generacjom muranowian, kontynuując tę wspaniałą historię. Na tym słupie możemy w detalach prześledzić, krok po kroku, historię mirabelki. Tutaj widzimy pestkę. Niby nic nadzwyczajnego. To pestka mirabelki, która jest jak mówiłam dość pospolitym drzewem albo krzewem, to wymiennie się o niej mówi. Ale jest to pestka, która przewędrowała tysiące kilometrów, ponieważ jeden z mieszkańców budynku, przy którym rosło oryginalne drzewko, które najpewniej przetrwało wojnę, pamiętało jeszcze czasy, kiedy Muranów był Dzielnicą Północną. Mieszkaniec wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i zabrał ze sobą kompoty, które właśnie jego mama robiła z tych owoców mirabelek. I z pestki, która pozostała po zjedzeniu owocu, wyrosła w jego ogrodzie nowa mirabelki. Kiedy wycięto drzewko przy ulicy Wałowej, kiedy deweloper, realizujący tam inwestycję pozbył się zieleni. Artystka Patrycja Dołowy, która jest jedną z wielu osób zaangażowanych w powrót mirabelki na dawne Nalewki, pojechała tam. Spotkała się właśnie z państwem Fizytami i przywiozła aż szczepkę mirabelki, którą następnie zasadzono pod adresem Andersa 13. Czyli to nie jest to samo miejsce, w którym rosła wcześniej, ale też rejon dawnych historycznych Nalewek. I to jest właśnie ta mirabelka, która wróciła po latach. Historia zatoczyła koło. Wróciła po latach na Muranów i miejmy nadzieję, że będzie nadal rosła i cieszyła oczy, i produkowała równie smaczne owoce, z których być może ktoś kiedyś wyjmuje pestki i zasadzi ją jeszcze gdzie indziej. Ta historia jest cały czas otwarta. Muranów jest jedynym w swoim rodzaju przypadkiem architektonicznym. Ponieważ jest jedynym na świecie osiedlem Pomnikiem Getta. To znaczy jest właściwie osobną dzielnicą mieszkaniową, bo to jest taka skala. Między 40 - 60 tys. mieszkańców. Planowano, że tyle osób tutaj zamieszka i de facto mniej więcej tyle osób mieszka tu i dzisiaj. Powstało świadomie, zostało rozlokowane na gruzowym cokole, na terenie po getcie, które jest wielkim cmentarzem. Po raz kolejny to powtarzam, to jest jednak bardzo istotne. I budynki, również. Według świadomego zamysłu głównego projektanta, głównego twórcy projektu Muranowa Południowego, czyli Bogdana Lacherta wybitnego polskiego architekta awangardzisty, twórcy, współtwórcy grupy "Praesence". Można powiedzieć, że takiego polskiego Bauchausu, z okresu międzywojennego. Bardzo świadomie wykorzystano również gruz jako budulec do stawiania domów. Lachert podszedł do tego w sposób taki trochę alchemiczny. To znaczy chciał, żeby miejsce, które było miejscem Zagłady stało się - skoro już miały tutaj powstać domy, skoro trzeba było zagospodarować ten teren - żeby się stało miejscem do życia. Żeby wprowadzili się tutaj nowi ludzie i żeby to nowe życie zakwitło w tych murach. Ze starego materiału, z dawnej materii. Ale jednocześnie chciał też, żeby Muranów w sposób wyraźny przypominał o przeszłości. I dlatego właśnie ten gruzowy cokół, stąd te pagórki, na których stoją domy. Warszawa jest płaskim miastem, to znaczy ma skarpę, ale ta skarpa nie sięga tutaj. Tutaj jest w Śródmieściu płaski teren, w tej części. Natomiast domy stoją na takich bardzo dziwnych wzgórkach, co nie umyka uwagi żadnego turysty, który tutaj na Muranów trafia. Bo to są sztuczne pagórki, właśnie z tych gruzów, z przemielonego gruzu dawnej Dzielnicy Północnej. Chodziło więc o to, żeby Muranów górował trochę, tak jak pisał później w wierszu Jerzy Ficowski, że Muranów góruje na warstwach umierania. Żeby Muranów w samym swoim posadowieniem wyróżniał się w śródmieściu Warszawy, przypominał o tej przeszłości i przypominał o przelanej krwi żydowskiej. Ten wątek krwi jest również ważny. Jesteśmy teraz w przestrzeni antresoli, gdzie widzimy taką różowość. Różową poświatę. Muranów też pierwotnie, zgodnie z zamierzeniem Lacherta, miał być nieotynkowany, czyli zarówno podłoże, jak i domy miały mieć taki różowawy kolor. To był kolor cegły zmieszanej z gruzem, czy cegły powstałej ze zmielenia betonu z gruzem. Taki kolor krwi, o tym Lachert pisał w swoich tekstach. To jest to, co wyróżnia Muranów. Czyni go jedynym w swoim rodzaju. Ale jednocześnie Muranów wpisuje się doskonale, może być taką metaforą w skali mikro, różnych prądów, różnych tendencji, które obserwujemy obecnie w przestrzeniach miejskich na całym świecie. I to jest właśnie główny temat, oprócz tych wątków architektonicznych, które tutaj symbolizują bryły w przestrzeni antresoli. Tutaj ta przestrzeń jest zupełnie inna niż w przestrzeni na dole. Trochę jest abstrakcyjna. Chodzi o to, żeby wybiec w przyszłość. Tutaj po raz pierwszy wybiegamy w przyszłość. I to jest dla mnie szczególnie ekscytujące, bo Muranowem się zajmowałam po raz pierwszy 10 lat temu. A przez tych 10 lat, przez jedną dekadę, niezmiernie dużo się tutaj zmieniło. I ta przestrzeń, co zauważają sami mieszkańcy, podlega rozmaitym procesom. Możemy tutaj dyskutować na temat gentryfikacji, na temat różnych inwestycji, niszczenia pewnych założeń przestrzeni miejskiej, albo też uzupełnienia tkanki architektonicznej. Możemy rozmawiać o zieleni i roli dla tworzenia nowoczesnego miasta. Możemy mówić o infrastrukturze w kontekście powstającej kolejnej stacji metra Muranów i miejsc parkingowych. To są tematy, które są ważne nie tylko dla muranowian, ale również dla warszawiaków, dla Polaków, dla gości z zagranicy, którzy obserwują te same procesy w swoich metropoliach. Także bardzo ciekawe jest, i to jest pytanie, które zadajemy tutaj mieszkańcom. Myślę, że każdy może na nie spróbować sobie w jakiś sposób odpowiedzieć. Jak Muranów będzie wyglądał za kolejnych 10, 50 może 100 lat? Czy nadal pozostanie tym osobnym trochę przypadkiem na tle innych dzielnic, nazwijmy je dawnych dzielnic żydowskich? Ponieważ obecnie nim jest. To jest głównie osiedle mieszkaniowe. Nie zamienił się Muranów w taki krakowski Kazimierz. Taki rodzaj turystycznej przestrzeni, trochę cepeliady. Ale też widzimy tutaj coraz więcej turystów. Widzimy Airb'n'b, widzimy też coraz więcej infrastruktury na nich nakierowanej. Widzimy te różne procesy, o których mówiłam. I dlatego bardzo jest ciekawe, do jakiego stopnia ta przestrzeń będzie się zmieniała i jaki udział w tym będą mieli sami mieszkańcy. Historia powojennego Muranowie jest też historią odbudowy Warszawy. Miasto było ogromnie zniszczone po drugiej wojnie światowej. Do tego stopnia, że nowy rząd komunistyczny rozważał nawet przeniesienie stolicy tymczasowo do Łodzi albo do Krakowa. Warszawiacy, którzy wracali do miasta, zaczęli wracać właściwie od razu po jego wyzwoleniu z rąk Niemców przez Rosjan. Wracali... oczywiście nie do większości nie do swoich dawnych domów, tylko gnieździli się w okropnych warunkach w różnych rozwalonych budynkach. Klecili sobie jakieś prowizoryczne mieszkania. Żyli w suterenach. Naprawdę trudno sobie w dzisiejszych czasach wyobrazić, jak to wyglądało. I takie nowe, świeżo wybudowane mieszkanie, było czymś praktycznie na wagę złota dla osoby, która do Warszawy trafiła. Takim pierwszym właśnie osiedlem, które miało zaspokoić głód mieszkaniowy, pierwszym osiedlem w centrum Warszawy, przeznaczonym - tutaj mamy bardzo taki propagandowy wątek - głównie dla robotników. Chociaż Biuro Odbudowy Stolicy też zaznaczało, że trzeba na Muranowie stworzyć większą możliwość przemieszczania społecznego, że to nie może być tylko osiedle robotnicze. Ale chodziło o to przede wszystkim, żeby zapewnić robotnikom, którzy przyjeżdżali do miasta, żeby je odbudowywać dach nad głową i przyzwoite warunki zamieszkania. Więc Muranów właśnie, i to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego można było tutaj mieszkać i dlaczego ludzie wprowadzali się tutaj bardzo chętnie do mieszkań na Muranowie, mimo że ten teren był cmentarzem. To był obszar po getcie. Dlatego, żeby po prostu mieć czyste, wygodne mieszkanie z bieżącą wodą, z całą infrastrukturą. To jak wygrać los na loterii. Tutaj na wystawie pokazujemy taki propagandowy film, w którym jest jednak sporo też prawdy, przedstawiający rodzinę betoniarza Szczęśniaka, która gnieździła się w takiej norze właściwie, w suterenie na Starym Mieście w Warszawie. Gdzie małe dziecko, Jureczek, który jest głównym bohaterem tego filmu, mógł tylko oglądać nogi przechodniów. No i ta rodzina tutaj wprowadza się, wchodzi po raz pierwszy, jest tutaj to udokumentowane, do mieszkania na Muranowie. I w zachwycie dziecko podbiega do okna i zachłystuje się wręcz tym powietrzem, tą przestrzenią, tym światłem, które tutaj na zbudowanych w duchu modernizmu podwórkach muranowskich, gdzie zachowywano odstępy pomiędzy budynkami i zielone przestrzenie, bardzo o to dbano, to aż uderza. Więc jest też trochę prawdy w tym, że Muranów naprawdę był taką próbą stworzenia warszawiakom przyzwoitych warunków do mieszkania. I z tego względu też, w pewnym sensie, możemy sobie wytłumaczyć, dlaczego zdecydowano się - bo to jest też takie pytanie, które cały czas się przewija gdzieś przez powojenną historię Muranowa od samego początku - czemu zdecydowano się budować w takim miejscu? Czemu w ogóle tutaj powstało osiedle? Jak tutaj ludzie mogą żyć? To jest też to pytanie, które ja sobie zadawałem, pisząc książkę o Muranowie. Zwyczajnie. Trzeba było w jakiś sposób zagospodarować tak olbrzymią przestrzeń. Trzeba było dać ludziom warunki do życia. A więc nie było chyba innego wyjścia, bo ten teren nie mógł pozostać pustynią. Historię Muranowa można czytać na rozmaite sposoby. Jedną z nich jest nurt historii kobiecej. Bardzo tutaj ważny, ponieważ Muranów powojenny jako sztandarowe pierwsze osiedle robotnicze, przede wszystkim, w centrum Warszawy, pod względem propagandowym, ci którzy pisali o Muranowie, kładli bardzo duży nacisk na historie robotników i pracę, etos pracy robotniczej. Muranów był miejscem, w którym kwitła rywalizacja pracy. Zarówno między poszczególnymi brygadami robotników na poszczególnych elementach osiedla, jak również np. sam Muranów rywalizował m.in. z Nową Hutą, która była też taką sztandarową inwestycją PRL-u, powstającą równolegle. I kobiety, jak wiadomo, których równouprawnienie bardzo mocno akcentowano wówczas, też miały tu do odegrania na tej budowie istotną rolę. Planowano, że Muranów będzie miejscem, gdzie kobiety zadebiutują jako murarki. Po raz pierwszy na socjalistycznej budowie. Ale prawda była taka, że panie nie kwapiły się za bardzo, mimo iż organizowano dla nich specjalne kursy przeszkalające. Nie za bardzo chciały być murarkami. Natomiast pracowały oczywiście przy budowie Muranowa, głównie w takich zawodach pomocniczych, jak windziarki. Na wystawie można będzie obejrzeć też materiały filmowe, w których widać tę pracę kobiet. Powstawały też takie propagandowe czytanki z kobiecymi bohaterkami, które były wiadomo wzorcowymi robotnicami. I te historie możemy też prześledzić, oglądając film doskonale znany chyba wszystkim, natomiast jego tytuł może być mylący, ponieważ brzmi "Przygoda na Mariensztacie", ale opowiada on miłosną historię, taką bardzo klasyczną między murarką, robotnicą a robotnikiem, która właśnie rozgrywa się w przestrzeni powstającego wówczas Muranowa. Hanka Ruczajówna jest taką idealną przodownicą pracy. Tam są też bardzo ciekawe wątki właśnie rywalizacji pracy kobiet z pracą mężczyzn. Mężczyzn, którzy są niezadowoleni z tego, że kobiety tak świetnie sobie dają radę i dokonują małego sabotażu. Ta para się poznaje na potańcówce na Mariensztacie, stąd tytuł, ale później wszystko właśnie dotyczy Muranowa. Film był też kręcony w tej scenerii jeszcze powstającego osiedla. Mamy też na wystawie zdjęcia z tamtych lat, między innymi pań, całej brygady kobiecej, która pracowała tutaj przy budowie bardzo charakterystycznego budynku, pod kilkoma adresami, ale te najbardziej znane to jest Andersa 13. Budynek zwany "Okrąglakiem", od takiego okrągłego kształtu środkowego podwórka, bo ma on trzy podwórka. Olbrzymi blok mieszkalny. Dzisiaj w tym miejscu mieści się prawdziwe zagłębie, klaster wręcz organizacji pozarządowych, w których też, co ciekawe, przodują przede wszystkim kobiety. Powojenny Muranów jest też częścią historii awangardowej sztuki polskiej. Wszystko z powodu pewnego skromnego mieszkania w bloku. Właściwie mieszkanio-pracowni na ostatnim piętrze bloku z lat 60., do którego, kiedy jeszcze ulica dziś nazywana aleją Solidarności, nazywała się aleją Generała Świerczewskiego, wprowadził się w 1962 roku awangardzista, Henryk Stażewski. Mieszkał tam i tworzył. Później dołączył do niego w 1970 roku inny twórca, Edward Krasiński, który szybko zaczął też przekształcać to mieszkanie w swoiste dzieło sztuki, oklelając między innymi ściany taką taśmą Scotch, w intensywnym błękitnym kolorze. Niestety obaj artyści już nie żyją, ale Instytut Awangardy, bo tak nazywa się to miejsce, jest ciągle otwarty dla gości. To mieszkanie można oglądać po wcześniejszym umówieniu się. Do tej oryginalnej powierzchni przestrzeni w bloku została dobudowana jeszcze taka szklana nadbudówka z tarasem, z którego można podziwiać panoramę Warszawy. To mieszkanie jest niezwykłe, czyli Instytut Awangardy obecnie, ponieważ wizyta w nim jest trochę jak podróż w czasie. Kuratorzy świadomie pozostawili tam wszystko tak, jak to wyglądało w momencie kiedy odeszli lokatorzy. Ta przestrzeń podlega takiemu świadomemu, stanowi entropii. Więc też warto się pospieszyć, żeby zobaczyć, jak to wyglądało.