„Ludzie jedli śnieg.” Relacja Shaloma Lindenbauma

„My – ojciec i ja – szliśmy trzy dni. 18 stycznia (1945) w czwartek pod wieczór wyszliśmy z Buny – Monowic, podobozu Auschwitz. Szliśmy całą noc, aż do Mikołowa, około 50 kilometrów!
Tam odpoczywaliśmy dookoła pewnej cegielni aż do późnego popołudnia i zjedliśmy ostatnie kruszyny chleba, który dali nam przed wymarszem. Byliśmy w pasiakach, bez żadnej podkoszulki, ale z kocem. Zrobiliśmy z niego coś na kształt chomąta ocieplającego ciało. Temperatura była 20 stopni poniżej zera.
Stamtąd pognali nas do Gliwic, do pustego obozu, bo jego więźniowie już wymaszerowali na zachód. Kto nie dotrzymał kroku, został zastrzelony. Nasza kolumna doszła do obozu pierwsza. Od razu zajęliśmy prycze. Następne kolumny musiały już zadowolić się podłogą albo «drugim piętrem» - nad tymi leżącymi na pryczach. To miało też dobrą stronę, bo było nam ciepło.
Nazajutrz, w sobotę przed południem, pognano nas przez miasto na stację kolejową, ale w drodze do transportu wyprzedzili nas własowcy – rosyjska formacja zbrojna kolaborująca z Niemcami. To pognano nas z powrotem do obozu. Byliśmy «wolni» w obozie, to ktoś wyszukał budynek kuchni i znalazł kartofle. Ktoś podpalił barak i wrzucaliśmy te kartofle do ogniska. To był nasz jedyny posiłek tego dnia, za który kilku z nas zapłaciło życiem od kul pilnującej nas straży.
W niedzielę, 21, pognano nas do nowej stacji. Tym razem władowano nas do otwartych wagonów towarowych.
Przeszło 100 osób do każdego z nich, ocieraliśmy się jeden o drugiego, co wprawdzie grzało nas, ale też było nieprzyjemne. Bo przecież byliśmy jednak nie tylko więźniami, lecz też stworzeniami fizycznymi. Załatwialiśmy się do rąk, po czym, odpychając sąsiadów, wyrzucaliśmy kał poza wagon.
Byli i tacy, którzy nie mogli się wstrzymać. Od jedzenia śniegu padającego na nas – a byli tacy, którzy jedli śnieg – dostawali sraczki…
Po krótkim czasie pociąg stanął. Była noc i nie mieliśmy pojęcia, gdzie się znajdujemy. Dopiero nad ranem odczytaliśmy nazwę stacji: Egersfeld/Rzędówka.
Staliśmy tam aż do popołudnia, gdy nagle kazano nam szybko wyjść z wagonów. Co słabszych więźniów, którzy się opóźniali, Niemcy rozstrzeliwali. Poganiano nas w kierunku Rybnika. Co kilka metrów padały trupy zastrzelonych. Okoliczni mieszkańcy, którzy zebrali po nas trupy wyliczyli 288 zabitych. Przy wyjściu z Buny było nas 1500 ludzi, więc już ubyło około 25 proc. Następnej nocy, w Rybniku, zmarzło z zimna 385 więźniów. Znaczy blisko 50 procent więźniów już nie żyło.
Poganiani w kierunku Rybnika, depcząc wśród zastrzelonych, doszliśmy do lasu, w którym okoliczna żandarmeria przygotowała na nas zasadzkę. Gdy zaczęła się strzelanina, szeregi zupełnie się załamały, ludzie rozpierzchli się na wszystkie strony. My, ojciec i ja, dopiero co weszliśmy do lasu. Nie byliśmy jeszcze w zasięgu strzelaniny, to szybko przylepiliśmy się do drzewa, gdy w międzyczasie resztki kolumny oddalały się w głąb lasu, w kierunku Rybnika. Zaproponowałem wdrapać się na drzewo, zanocować na nim i czekać do przyjścia armii rosyjskiej. Ojciec natomiast uważał, że najpierw musimy zdobyć trochę chleba.
Podeszliśmy do najbliższego domu. I poprosiliśmy o chleb. Gospodarz odpowiedział po niemiecku: »Heraus« (wynoście się). Uciekliśmy, bo też mógł nas zatrzymać i wydać nas. Zawróciliśmy się, w kierunku odwrotnym do Rybnika i szliśmy nie mając pojęcia, gdzie jesteśmy i dokąd idziemy, aż jakiś człowiek zawołał na nas z daleka. Podeszliśmy, nie mając sił uciec. Wprowadził nas do domu – co też było niebezpieczne, bo mógł schwytać nas i zawezwać po nas żandarmerię Zaprosił jednak do stołu i podał chleb z kiełbasą i gorącą herbatę.
Cud! Specjalnie gorąca herbata. Po kilku chwilach wyszedł z domu. Baliśmy się, czy to nie zasadzka, ale szybko wrócił z innymi uciekinierami. Też ich nakarmił. Nadeszła noc i zaproponował nam nocleg w chlewie, prosząc, że gdyby nas tam wykryto, twierdzić, że podkradliśmy się do chlewu bez jego wiedzy. Nad ranem, jeszcze przed świtem, przyszedł do nas z kanapkami i kieliszkiem wódki dla każdego, radząc byśmy poszli do bliskiej wsi, Wilczy, oddalonej od głównej drogi. Tak też zrobiliśmy.
Droga prowadziła przy lasku. Postanowiliśmy wejść do niego. Szliśmy na wschód, skąd dochodziła kanonada armat – znak, że zbliżamy się do frontu, a więc i do ratunku i wolności. Ale okazało się, że lasek był mały i bez żadnej ścieżki. Wróciliśmy na drogę i natychmiast zatrzymał się przy nas mężczyzna na rowerze, ostrzegając nas, że niedaleko na szosie dopiero co zastrzelili czterech uciekinierów w pasiakach. Możliwe, że byli to nasi sąsiedzi z chlewu. Pomimo tego, za poradą naszego dobroczyńcy, kontynuowaliśmy nasz chód do Wilczy. Po kilku minutach znów zatrzymała się przy nas rowerzystka, pytając:
»Dokąd idziecie?« Dlaczego nie wejdziecie gdzieś?«
»A kto nas przyjmie?« – odpowiedziałem.
»Ja jadę do gruby (kopalni) z jedzeniem dla męża. Chodźcie ze mną, zapytam się koleżanki, czy was przyjmie. Jeżeli nie przyjmie, wracam się i pójdziecie ze mną«.
Podeszła do pierwszego domu wioski, zapukała w okno i zapytała się ukazującej się w oknie córce koleżanki: »Dorota, przyjmiesz ich?«.
A ta zgodziła się. Po chwili byliśmy już wewnątrz, niezauważeni przez nikogo, bo to był pierwszy dom w wiosce od strony drogi, którą przyszliśmy..
Kobieta, która zaprowadziła nas do tego domu, domu rodziny Freilichów, to była śp. pani Rozalia Kalabiś, a ta która nas przyjęła - Dorota Kuc (z domu Freilich).
One uratowały nas – za co im dziękuję i całuję”.
Autor: Shalom Lindenbaum, napisane w Ramat Gan, 14.01.2016.
Redakcja: Joanna Król
***
Shalom Lindenbaum wraz z ojcem przeżył marsz śmierci z Auschwitz. Po wojnie wyjechał do Palestyny. Walczył w syjonistycznej wojskowej organizacji Irgun przeciw administracji brytyjskiej. Internowany przez rok w obozie na Cyprze. Brał udział w wojnie o niepodległość Izraela w 1948 roku, a następnie w kampanii synajskiej w 1956 roku. Literaturoznawca. Autor prac na temat prozy Brunona Schultza, poezji Uri Cwi Grinberga i polskiej poezji epoki romantyzmu (m.in. esej Wpływ polskiej poezji romantycznej Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego na poezję hebrajską). Przetłumaczył z polskiego na hebrajski m.in. Odczytanie popiołów Jerzego Ficowskiego.
Od redakcji:
W kolekcji historii mówionej Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN dostępny jest wywiad z Shalomem Lindenbaumem wykonany przez Janinę Goldhar i Jadwigę Rytlową. Dostępny jest również film dokumentalny „Ocaleni”autorstwa Joanny Król i Karoliny Dzięciołowskiej zrealizowany m.in. w oparciu o ten wywiad.
Z okazji obchodzonego 27 stycznia Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu prof. Shalom Lindenbaum postanowił, że napisze relację o marszu śmierci i kobietach, które go uratowały, jeszcze raz, od nowa.
Shalomie, bardzo Ci dziękuję za ten tekst. Za każdym razem, gdy czytam Twoje słowa, trudno mi pojąć, że to wszystko przeżyłeś i że mimo to tak pięknie kochasz życie.
Joanna Król.